Łodzie podwodne

Do końca roku tyle czasu, według własnych oświadczeń, pozostało wstrząsanemu reorganizacją rządu Ministerstwu Obrony Narodowej na rozpisanie przetargu o okrętach podwodnych dla naszej Marynarki Wojennej. Jest to co prawda kolejny koniec kolejnego roku na rozpisanie tego przetargu zatem dla przeciętnego obywatela może się on wydawać nieco egzotyczny. Podobnie pewnie jak egzotyczne mu się wydają polskie okręty podwodne.

A niesłusznie, od czasów przedwojennych do dzisiaj przez naszą MW przewinęło się dwadzieścia sześć, właściwie dwadzieścia pięć i pół, podwodnych okrętów. To pół to od razu dostarczony jako zbiornica części zamiennych a dzisiaj robiący w Gdyni za pomnik, piąty dla nas a pierwszy z piętnastu, w 1964 roku, dla Norwegii, protoplasta serii Kobben-Jastrząb, służący dzisiaj na lądzie, podobno, jako symulator.

Żaden z polskich okrętów podwodnych nie został wybudowany w Polsce. Z dwudziestu sześciu trzy były budowy i konstrukcji francuskiej, dwa holenderskiej, jeden, tragiczny i nieszczęśliwy, znany głównie z omyłkowego zatopienia przez sojusznicze jednostki, amerykańskiej, dwa brytyjskiej, trzynaście ZSRR, i pięć niemieckiej.

Przed wojną trzy podwodne minowce (WILK, RYŚ, ŻBIK) i dwa duże, niezwykle szybkie, okręty torpedowe (ORZEŁ, SĘP), podobnie jak i pozostałe okręty naszej ówczesnej Marynarki, zgrabnie wpisywały się w koncepcję blokady floty radzieckiej w worku Zatoki Fińskiej. Do tego były przeznaczone. Rzeczywistość września ’39 zakpiła sobie z planistów. Związek Radziecki napadł co prawda na Polskę ale już wówczas od dwu ponad tygodni zmagaliśmy się z niemiecką inwazją z zachodu. W istniejącej sytuacji zadania wojenne dla naszej Marynarki Wojennej, tylko zresztą na szczeblu taktycznym, miały jakiś sens przez pierwsze dwa dni wojny, do czasu zbombardowania i zatopienia w Helu ORPP GRYF i WICHER. Potem nasze okręty podwodne były bezwzględnie przez Kriegsmarine tropione i odganiane od polskich wybrzeży. Wobec zakazu podwodnego strzelania do niemieckich statków handlowych, były bezradne i nie odegrały w wojnie obronnej żadnej roli. Co nie znaczy, że ich załogi nie wykazały się dzielną, heroiczna wręcz postawą. Wykazały się, nadszedł czas gdy wobec upadku państwa honor i krew stały się jedynymi atutami, które mogliśmy położyć na dziejowym stole, i łzy jeszcze.

WILK i ORZEŁ przez Sundy przedarły się do Wielkiej Brytanii. Oresund w najwęższym miejscu ma szerokość taką, mniej więcej, jak Wisła w Warszawie. Niepostrzeżone przejście dużych okrętów tak wąska cieśniną i potem przez Kattegat jeszcze, płytkie rozlewisko o głębokości przeciętnie siedmiometrowej jest wyczynem najwyższej klasy niepowtórzonym nigdy więcej i, w zasadzie, przez nikogo nigdzie indziej. Wręcz przeciwnie, obszar ten był terenem wielu spektakularnych niepowodzeń zarówno dla podwodnej marynarki brytyjskiej jak i, w końcowej fazie wojny, niemieckiej ubootwaffe.

Rzecz mało znana, może raczej mało nagłaśniana, wszystkie przedwojenne polskie okręty podwodne, za wyjątkiem zaginionego na Morzu Północnym Orła, weszły w skład Marynarki Wojennej PRLu. (Nawiasem mówiąc wraz z kilkoma wybitnym przed i wojennymi dowódcami tychże. Zgodnie z logiką dziejów, kiedy przyszedł ich czas, zostali zmieleni przez stalinowski aparat represji.)

W czasie wojny pływaliśmy na ORLE i WILKU,. Raczej krótko, ORZEŁ zaginął w 1940 roku a po upadku Francji skończyły się możliwości zakupu części zamiennych do francuskiej budowy WILKA. (Ta sama zresztą przyczyna legła u decyzji wycofania BURZY, w późniejszym nieco okresie ). Dwa, niewielkie, brytyjskiej budowy okręty typu U (SOKÓŁ, DZIK) realizowały cele alianckiej strategii wojennej, głównie na Morzu Śródziemnym gdzie przeszły do legendy w okresie obrony osamotnionej Malty. Przysparzając Polsce kolejne liście wawrzynu chwały opłacone, jak zwykle, przez krew, pot i łzy. Tragiczny epizod z amerykańskim S-25, ORP JASTRZĄB był przejawem heroicznej determinacji kiedy na chwiejną szalę Bitwy o Atlantyk my rzucaliśmy najlepszych ludzi a USA, na rzecz chylącego się ku upadkowi Brytyjskiego Imperium (które jak wiadomo walczy zawsze do ostatniego żołnierza swojego sojusznika) wybrakowany złom w postaci konstrukcji okrętowych pochodzących, z pełnego chwały, okresu I wojny światowej. Skończyło się tak, jak w zasadzie, musiało się skończyć, zatonięciem JASTRZĘBIA w pierwszym patrolu.

W PRLu w roku 1955 skończyły się, praktycznie, za wyjątkiem najnowszego SĘPA, przedwojenne polskie okręty i w ramach doktryny wojennej wschodniego układu weszło do eksploatacji sześć przybrzeżnych Okrętów Podwodnych sowieckiego typu MALUTKA. (MAZUR, KASZUB, KRAKOWIAK, KUJAWIAK, ŚLĄZAK, KURP). Zgodnie z doktryną przeznaczone były do torpedowego ataku na akwenie Zatoki Niemieckiej i w Sundach. Nie zapisały się jakoś trwale w historii, może całe szczęście. Po kilku zostały wraki na dnie Zatoki Puckiej, po reszcie ślad zaginął. Widać wyraźnie pewną chęć kontynuacji tradycji, przynajmniej w sferze werbalnej. Okręty noszą ponowne nazwy polskich okrętów przedwojennych tak samo jak i okrętów PSZ na Zachodzie. Podobnie jak i skrót ORP, Okręt Rzeczypospolitej Polskiej, przed nazwą, stosowano, i do dzisiaj, przez cały okres istnienia polskiej MW.

W połowie lat sześćdziesiątych typ Malutka został wycofany i zastąpiony radzieckimi OP projektu 613 czyli w kodzie NATO typ WHISKEY. Był to typ uniwersalny, zbudowany przez Sowietów w setkach egzemplarzy w przewidywaniu światowego konfliktu. w tej koncepcji siły uderzeniowe stanowić miały okręty o napędzie atomowym a liczne OP projektu 613 miały być użyte na wodach europejskich do „obrony” podbitego kontynentu przed amerykańską inwazją. Polskie WHISKEY (ORZEŁ, BIELIK, KONDOR, SOKÓŁ) miały swoje miejsce w tej układance i, poprzez szereg rejsów autonomicznych po morzach Norweskim i Barentsa, załogi były do tego szkolone. O służbie na jednym z tych okrętów w 1968 roku powstał film fabularny „Ostatni po Bogu” w reż. P.Komorowskiego, ze Z.Maklakiewiczem i M.Kociniakiem, M.Opanią w obsadzie aktorskiej, z muzyką W.Kilara. Dzisiaj stanowi pewien rodzaj dokumentu z epoki i pod tym katem można go obejrzeć. Prócz tego, ze sławy, na orp Bielik odbywał służbę wojskową Leszek Miller, członek KC PZPR, jeden z premierów w III RP, etc. itd, itp. To wszystko, w zasadzie.

Na tej samej linii strategicznej leżała eksploatacja zakupionego w 1985 roku od ZSRR OP ORZEŁ, natowskiego typu KILO, radzieckiego WARSZAWIANKA. Istny przebój zbrojeniowego radzieckiego eksportu, Warszawianka od Układu Warszawskiego, okręt od początku, w zubożonej wersji, był przeznaczony dla sojuszników. W formie na eksport nie miał możliwości uzbrojenia w pociski manewrujące. Jako relikt poprzedniej epoki, nasz okręt najnowszy i największy pozostał nam na uzbrojeniu do dzisiaj. Chociaż remontowany od 2014 zamiast poprawiać swoją kondycję ulega w tym remoncie kolejnym uszkodzeniom i jego dalszy los stoi pod znakiem zapytania. Przejściowo dysponowaliśmy też dwoma okrętami typu FOXTROT (WILK i DZIK) ale był to techniczny złom od początku naszej eksploatacji, kilkudziesięcioletni już w momencie podniesienia polskiej bandery.

Podobnie jak seria Kobben, niemieckiej budowy i konstrukcji, w której nie ma chyba egzemplarza, który liczyłby sobie lat mniej niż pięćdziesiąt. To akurat były, bo były, ich wartość bojowa jest bardzo niewielka o ile w ogóle jeszcze jakaś, okręty przynajmniej wymiarowo przystosowane do wód przylegających do naszego wybrzeża. Jako okręty przejściowe były chyba dobrym pomysłem, tyle, że ta przejściowość się, jakoś ponad miarę, znacznie przedłużyła.

No, zostało jeszcze dziewiętnaście dni aby coś z tym zrobić. Tradycja jest, czas aby wypełnić ja treścią.
____________

Był jeszcze jeden op noszący polską banderę, który jednak nigdy nie występował w spisie polskich okrętów wojennych pomimo tego, że był dowodzony (raczej formalnie) przez oficera polskiej (PRLowskiej) Marynarki Wojennej w służbie czynnej. Okręt podwodny typu Malutka, z fikcyjnym oznaczeniem na kiosku M 107, pod polską banderą wyruszył w październiku 1956 roku z Gdyni do Suezu. Obsadzony egipską, po przeszkoleniu w Oficerskiej Szkole MW, załogą, z radzieckim komandorem jako decydentem i polskim kapitanem jako figurantem szedł do Egiptu jako wzmocnienie w klarującym się właśnie powolutku, kryzysie sueskim. Jako baza zaopatrzeniowa i paliwowa dla malutkiego okręciku szedł polski statek handlowy. Dwudziestego czwartego października Gomółka wygłosił swoje słynne przemówienie, wybuchły Węgry a na podejściach do Suezu zgromadziło się pięć alianckich lotniskowców. Niebo było czarne od samolotów a morze białe od kilwaterów korwet i niszczycieli osłaniających to zgromadzenie. Siła argumentu, czy argument siły? Dość, że Malutka, wraz ze statkiem zawróciła do Świnoujścia, gdzie opuszczono banderę i sowiecką szara farbą zamalowano znak na kiosku na powrót wtapiając okręt w niezmierzone szeregi sił zbrojnych Kraju Rad…