Po drodze

okladka_m

Pięć miesięcy rejsu po osiemdziesiąty stopień szerokości geograficznej północnej. Mały jacht, dwu ludzi, dziewicza przyroda. Ebook w formacie pdf, prawie czterysta stron tekstu ponad sto fotografii, cena 35 PLN, wystarczy napisać na: blog@jarekczyszek.pl.

Po kolacji zapadł zmierzch i z dna  jak gdyby studni, bo widok na niebo ze wszystkich stron był obramowany wysokimi skałami mogliśmy w ciemności podziwiać północne gwiazdozbiory. Noce się dla nas zaczęły już po drodze ze Szpicbergenu do Tromsø, na wzburzonym i rozświetlonym frenetycznym blaskiem zorzy polarnej oceanie, ale jeszcze teraz, mimo, że kilka tygodni już upłynęło to po kilkumiesięcznym wiecznym dniu polarnym gwiazdy są dla nas ciągle czymś nowym.
Nic nie mąciło ciszy wieczoru i po wypiciu herbaty poszliśmy spać. Do piątej, mniej więcej nad ranem, kiedy obudziło mnie dziwne zachowanie się stojącego na kotwicy jachtu.
Łódka niespokojnie szarpała się na łańcuchu, co jakoś nie przypominało postoju w spokojnym i bezpiecznym porcie.
Wygramoliłem się z ciepłych betów i zakładając po drodze sweter przez porysowane okna nadbudówki wyjrzałem na zewnątrz.
Ciemna linia brzegu, drzewa raptem się wyginające od podmuchu  i jaśniejsza nieco plama nieba nad nimi. Wszystko to nagle wiruje w małym okienku i w miarę obracania się ELTANINa na kotwicznym łańcuchu migoli w oknie zmieniającymi się szybko plamami światła i cienia. Jeszcze w półmalignie snu ale szybko rozbudzany niepokojącą sytuacją odpalam przyciskiem silnik i ustawiam go na wolne obroty.
Radek podnosi głowę zaniepokojony i na razie tylko patrzy.
Kolejny poryw wiatru i tym razem nas przechyla. Na wolno gdaczący silnik nakłada się seria krótkich wstrząsów od łańcucha najwyraźniej wleczonej kotwicy. Teraz już dziecko zdecydowanym ruchem sięga po spodnie a ja otwieram zasuwaną zejściówkę i wystawiam głowę na zewnątrz. Wiatr w tej zdawałoby się bezpiecznej ze wszystkich stron kotlince dopadł nas z góry. Na niebie nie ma już gwiazd, świta na szaroburo ciężkimi kłębami chmur ponad głową. Wiatr szumi w górze na szczytach skalnego kotła poszumem wysoko na nim rosnących świerków i sosen. Widać skłębione chmury szybko przesuwające się po tym kawałku nieba, który ponad nami.
Rechot nagle wiatru z góry spadającego na ten kawałek wody, na którym zakotwiczyliśmy.
Lustrzana powierzchnia cieśniny marszczy się nagle nieprzejrzyście i widać na wodzie jak wiatr z ogromną prędkością zmierza w naszym kierunku. Pod gołym masztem głęboko się pochylamy, łańcuch kotwiczny się napręża i skokami, wraz z wleczoną po dnie kotwicą zaczyna puszczać. Wydaje się, że to niemożliwe ale siła podmuchu jeszcze rośnie i zanurza nam pokład w wodzie. Gwałtownym szarpnięciem kotwica całkowicie się uwalnia i bardzo szybko jedziemy wprost na brzeg i stojące na nim  zabudowania.
Domek letniskowy, jakaś szopka, kawałek zbitego z desek pomostu.
Przestawiam silnik na pracę naprzód i pod rufą śruba kłębi wodę starając się ze wszystkich sił by nieco spowolnić ten nasz upadek na brzeg prawie dosłowny. Wleczona po skalistym dnie kotwica znajduje tam sobie jakąś szczelinę i gwałtownym szarpnięciem osadza ELTANINa w miejscu.
Niewiele brakowało. Radek, już całkowicie ubrany wypryskuje na pokład i do handszpaka kotwicy. Ciągniemy żelazko w górę i opuszczamy niegościnną zatokę.
Nie jest to takie proste, bo łańcucha wypuściliśmy znaczną ilość a szkwały w dalszym ciągu obracają jacht to w lewo to w prawo, raz trochę dalej a raz prawie rufą do brzegu.
Po kilkunastu minutach intensywnej pracy, wraz z następnym spadowym podmuchem udaje nam się wymiksować z pułapki i wypłynąć jachtem na szerszy nieco główny szlak fiordowej drogi. Dalej na południe.
Do domu.