W Bergen pada deszcz…

W Bergen codziennie pada deszcz. No, teraz może KAPIE, tam od razu, pada. Lato jest, ciepło, komu tam przeszkadza to co kapie z nieba a i w kawiarnianych ogródkach po sierpniowemu huczą gazowe grzejniki półtora metrowym płomieniem. By było przytulnie.

Nic dziwnego, że pada bo w Bergen pod sam brzeg podchodzi Golfstorm i masy nasiąkniętego wodą ciepłego powietrza znad morza mieszają się z mroźnym oddechem  hardalandowej wysoczyzny przysuwającej się do miasta od strony lądu. Zatem, pada, Bergen to morze i góry, połączenie wszędzie indziej egzotyczne, tutaj na dotkniecie ręki.

Morze to smukłe maszty sterczące ponad dachami portowych magazynów. Idziemy obejrzeć, bo to, że biały żaglowiec leży tam przy nabrzeżu widać już było od podejścia, sylwetką identyczna niemal jak ta gdyńska. Samo turystyczne centrum Bergen, rząd koślawych, powykręcanych historią, drewnianych kamieniczek. Chodnik, ruchliwa jezdnia, nabrzeże, magazyn na nabrzeżu a za nim te maszty. Stoimy przy przejściu przez jezdnię, sygnalizator świeci się na czerwono, a maszty za magazynem zdają się poruszać. To trochę do przodu, stanęły, zadygotało olinowanie, najwyraźniej od motoru. Niemożliwe, to statek ponad stuletni bez dwu zdań na emeryturze i łaskawym chlebie rozmaitych dotacji, tak samo przecież jak jego bliźniak w Gdyni.

A jednak się kręci. Na ciasnym kawałku wody wydaje się, że statek tańczy, bez udziału ogromnych kół sterowych, tyko przy pomocy „klamki” jednym manewrem, bo żadnych sterów strumieniowych tam nie widać, mały gość w granatowym uniformie rozkręca wielki żaglowiec. Pokazuje całą długość białej burty, potem maszty schodzą się w jeden i Statsraad Lehmkuhl obraca się do nas swoją zgrabną rufą kiedy kieruje się do wyjścia z ciasnej zatoki bergeńskiego fiordu. To do złudzenia bliźniak Daru Pomorza, od urodzenia w 1914 roku otaklowany jednak jako bark, co jest jedyną poważniejsza różnicą w stosunku do Białej Fregaty.  Patrzę jak z nieliczną zawodową załogą i zapełniony amatorskimi entuzjastami żeglarstwa wychodzi na krótką wycieczkę po Bergenfiordzie. Oba statki są prawie identyczne, oba mają bardzo podobną historię. Powstały przed pierwszą wojną światową jako niemieckie żagowce szkolne, po wojnie w ramach reparacji, krótszą lub dłuższą drogą trafiły do Bergen i do Gdyni. Krótszą do Bergen, z inicjatywy ministra Lehmkuhl’a (statsraad w jednym z trzech oficjalnych języków norweskich znaczy ni mniej ni więcej tylko właśnie – minister) gdzie od 1923 do 1978 roku pełnił funkcje statku szkolnego dla norweskiej marynarki handlowej.  Pod koniec lat siedemdziesiątych wycofany, na krotką chwilę z eksploatacji, został gruntownie wyremontowany i ponownie wprowadzony do ekspoatacji przez specjalnie w tym celu powołaną fundację. Pływa i żeguje do dzisiaj, co doskonale widać z nabrzeża w Bergen, odwrotnie niż Dar Pomorza, który wycofany z eksploatacji w 1981 roku do dzisiaj pełni rolę fototapety w Basenie Prezydenta w Gdyni.

A w Bergen pada.

Statsraad Lehmkuhl, wraz z Darem Pomorza, należy do unikatowej, w skali swiatowego okrętownictwa, serii ośmiu żaglowców, które na przestrzeni ponad pół wieku, od 1900 do 1958 roku powstwały w stoczniach Bremy i Hamburga. Oczywiście na przestrzeni prawie sześciesięciu lat technologia się zmieniała ale idea pozostawała wciąż ta sama. Trzymasztowy żaglowiec szkolny, według koncepcji i projektu Georga W. Clausena, trzy fregaty i pięć barków. Powstawały w dwu seriach po trzy plus jeden. Dlaczego plus jeden? Bo po każdej wojnie światowej, w ramach reparacji, Niemcy tracili wszystkie trzy i dobudowywali sobie czwarty (trochę przesadzam, ale niewiele). Dlatego wszystkich razem jest osiem. Jest bo wszystkie istnieją do dzisiaj, z ośmiu trzy na sznurku; Księżniczka Anna, najstarszy z 1900 roku, w Dunkierce, Gorch Fock w Stralsundzie i Dar w Gdyni. Reszta pływa do dzisiaj, ostatnio po wielu dziesięcioeciach postoju Niemcy uruchomili  czwarty z pierwszej serii Statek Szkolny Niemcy (Schulschiff Deutschland) i to, w kontekście Daru Pomorza jest optymistyczne. Może dobrze się stało, że nie został wbetonowany w suchy dok, tak jak to planowano zrobić jeszcze w ostatnich latach jego eksploatacji, pod koniec lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Stoi jeszcze na wodzie i jest zaledwie cztery lata starszy od Ministra  Lehmkuhla.

A Bergen? A my?

Bergen to morze i góry. Z Bergen ruszyliśmy na górską wspinaczkę doliną czterech wodospadów w Kinsarvik, gdzie rzeka spada kaskadami z tysiąca metrów wprost z arktycznego płaskowyżu tysiąc ponad metrów w dół, do morza. Ale to jest część górska naszej wycieczki, sposobniejsza może na jakiś portal górski.

Chociaż, z drugiej strony, można wprost z morza…

lemhul1