Pukanie. Najpierw delikatne, które do mnie nie dociera. Potem mocniejsze, takie już się przebijające przez barierę snu. Nie na tyle aby obudzić ale takie aby rzucić przez drzwi dobrze wyćwiczone i zdecydowane;
– Tak?
– Świta. – Bury to musi być świt bo pryzmat czarny jak noc najgłębsza. Ponieważ jednak świta to są potrzebne decyzje co dalej robimy. A jeżeli są potrzebne decyzje to i ja jestem potrzebny na pokładzie. To taki bardzo prosty ciąg logiczny. Ale konsekwencją jest wystawienie nosa poza ciepły śpiwór, zarzucenie na siebie warstw ciepłego ubrania, które kołyszą się powieszone w nocy na wieszaku. Najpierw skarpety, dwie warstwy, i spodnie, polar, sweter, kurtka i czapka. Kabina jest ciasna na wszelką ubraniową ekwilibrystykę ale mam wprawę i robię to automatycznie prawie. Jednocześnie staram się wyczuć jak wieje, skąd wieje i co na to nasz statek?
Jest już po siódmej i rzeczywiście coś na kształt świtu próbuje się przedrzeć przez niskie stratusy. Wieje na pewno już więcej niż siedem ale fala nie jest duża bo zasłonięta przez wyspę, która ciemniejszym od nocy pasmem leży przed nami i po prawo prawie do trawersu. Za trawersem niewyraźne w półmroku sfalowane na potęgę morze. Na zawietrznej gładsze trochę bo zasłonięte od bezpośredniej furii żywiołu. Zeszliśmy przez noc trochę za nisko. Ale niewiele. Dwie, najwyżej trzy mile. Wystający w morze cypel wyspy osłania i nas i morze od północnego wiatru.
Przy kole sterowym drobne dziewczę mocuje się z falą. Zabieram je jej na chwilę i nachylam się ustami do ucha bo na pokładzie panuje rwetes. Od wiatru, od morza, od żagli.
– Idź do mechanika, kłaniaj się nisko i powiedz, że go pozdrawiam.- Czekaj, czekaj. I powiedz jeszcze, że go proszę by załączył oba motory.
Dziewczę znika pod pokładem, który coraz wyraźniej wyłania się z mroków nocy. Jest w tym jakieś przesilenie, chociaż widać, że dzień zdobywa sobie poszczególne przyczółki z trudem i powoli. Od steru nie słyszę startowania silników. Zapaliła się tylko czerwona lampka na przymocowanym do szotu pokładówki panelu kontrolnym obu silników. Potem strzałka prawego obrotomierza drgnęła z lewej na prawą. Do tysiąca obrotów. Po chwili spadła do pięciuset wolnego biegu. Chwilkę trwało zanim ożyła druga wskazówka. Dziewczę przycupnęło za osłoną pokładówki. W zejściówce ukazała się okrągła głowa Richarda.
– Niech pochodzą trochę na luzie.
– ??
– Na luzie, niech pochodzą. – wiatr porywa słowa i czyni je niewyraźnymi. – Muszą się nagrzać.