Gnoll

Góry, taki Gnoll…
Straszny.
Góruje nad fiordem chociaż gdy się do niego płynie nie wydaje się niczym nadzwyczajnym. Ot jeszcze jeden obsypany śniegiem wierzchołek, taki sam jak dziesiątki innych dookoła, tych które wznoszą się na tysiąc sześćset metrów stąd, prosto z wody. Gnoll ma niecały tysiąc i ten tysiąc wisi skalnym pionowym urwiskiem wprost nad plażą. Wałem spiętrzonych lodem kamieni broniącym wstępu na wąski skrawek tundry u podnóża góry. Góry rozłupanej pięścią olbrzyma, u dymiącego mgłą wierzchołka na dwie rozdzielone czarnym kraterem części. Z kotła wypada wir setek ptaków krążących w koło by po chwili całym stadem wpaść na powrót w otchłań niczym w czeluście piekieł.
Gnoll onieśmiela.
Gnoll peszy.
Gnoll samą swą obecnością określa małość naszych ludzkich spraw. Ustawia je we właściwych proporcjach.
Gnoll jest wieczny.
Straszno tu być samemu.
Na Gnolla trzeba jechać z ludźmi, trzymać się blisko ludzi, ramię w ramię by nie dać się zlęknąć.
By nie dać się zetrzeć na pył wobec majestatu granitowych turni.