Ludzie.
Kamień na kamieniu. Pustynia kamienna i martwota, poprzecinana ryftowymi wąwozami kamienna pustynia nad brzegiem fiordu, oparta w tyle o lodowiec, od przodu w morze. Jeden tylko strumyk kryształowej wody toczy się
leniwie meandrami poprzez kamienie. Dno na trzydzieści, czterdzieści centymetrów zasłane mułem tak, ze topią się w nim po łydkę gumiaki mojego morskiego kombinezony. Nieporadność ruchów w sztywnej tkaninie i idącym do nosa twardym, wodoszczelnym zamkiem błyskawicznym. Karabin ześlizguje się z ramienia, kolbą plącze pomiędzy nogami. Zardzewiała dwururka. Morska woda przy każdym wypłynięciu nową dawką chrupiąca lufy, prócz tego pozostawia biały nalot soli. Osiemnastowieczne żebro wieloryba, obrośnięte mchem to jedyny tutaj nalot życia na kamiennej pustyni. I jeszcze zetlałe podwaliny trzech budynków, ceglany zarys słupów pomiarowych szwedzko rosyjskiej ekspedycji południkowej z lat 1898-1904. Stosy cegieł rozkruszonych na mrozie i pospiesznie zbijany z resztek norweski hus myśliwski na podwalinach czegoś co kiedyś było ciepłą bazą naukową – z czasów kiedy przed geografami stały jeszcze wielkie wyzwania i było tutaj co badać. Hus jest wulgarną naroślą i znakiem meandrów ludzkiej myśli i praktycznego podejścia do świata. Drewno jest zetlałe, brak mikrobów nie powoduje gnicia, bawełniana lina w stalowym oplocie, rzucona pomiędzy ruinami daje się jeszcze dotknąć i wygląda na całkiem dobrą. Dopiero dotyk zamienia jej odcinek w kupkę malutką kurzu na wietrze…