Wysokie ściany uliczki odbijają echem głuchy warkot czołgów. Ręka wodzi po chropawej płaszczyźnie muru, niespokojne oczy badają wysokość płotu. Zdeptany śnieg brudnymi smugami pokrywa nierówny bruk. Jeden ze stalowych pojazdów niezgrabnie ruszył naprzód. Zataczając łuk czarnym otworem lufy omiótł zgromadzony tłum. Przez chwilę gąsienice męłły bezsilnie w miękkim śniegu, dokopały się bruku i czołg ruszył do przodu. Szarpnięcie pochyliło głęboko czarną sylwetkę tkwiącego we włazie czołgisty. Dociskając do szyi laryngrofon żołnierz przemknął obok, owiany chmurą spalin zniknął w perspektywie ulicy.
Trzy wielkie krzyże ramionami z wypolerowanej stali wołają bezdźwięcznym głosem. Krzyczą oniemiałe w przerażeniu – Panie!
Maleńki ksiądz stanął u ich stóp, w ich pełnym krzyku milczącym majestacie padł na kolana i odwracając się piersią do mruczących swą monotonną pieśń czołgów krzyczy – Panie!
Ciężki przeciwlotniczy kaem na wieżyczce czołgu jest czarny. Połyskliwa stal zamka potrafi migotać w słońcu wieleset razy na minutę. Za każdym mignięciem zaklęta w ołowiany stożek malutka śmierć mknie naprzód z szybkościom dźwięku.
Pękaty T-54 rozkraczył się przed bramą. Zniżył swą długą lufę i zastygł sprężony, czujny w swym niecierpliwym czekaniu. Czasem warknie głośniej silnikiem, wtedy jego niski korpus otacza niebieska chmura spalin a pogrubiony hamulcem wylot lufy zatacza niewielkie kręgi.
Ktoś nakleił na czołg białą ulotkę, na której czerwieni się SOLIDARNOŚĆ. Oczy czujnie badają wysokość płotu, nauczony doświadczeniem nagrobków na witomińskim cmentarzu woli być ostrożny. Maleńki stożek śmierci leci szybciej od dźwięku i choć stalowy potwór uśmiecha się do niego niezgrabnym, tak dobrze znanym, napisem podświadomie mu nie ufa. Czy mała plakietka potrafi powstrzymać czyjś nieznany głos w słuchawkach hełmofonu?
Błękitny szereg ruszył naprzód z fatalistyczną potęgą, naprzód niczym parowy walec, niepowstrzymany w swym ruchu, naprzód…
Dziewczyna przełknęła ostatni kęs rwanego białymi zębami chleba i dziewczęcym głosem wstrzymała pierzchające kolumny. Parowy walec zatrzymał się niezdecydowanie, speszony jej drobnych ramion. Plunął hukiem rozrywających się petard gazowych, napełnił powietrze przerażającym gwizdem, chwilę podreptał w miejscu po czym niespiesznie się cofnął.
Zainstalowana na Nysce szczekaczka zachłysnęła się metalicznym:
– Obywatele, apeluję do waszego rozsądku, rozejdźcie się.
Rozejdźcie się! Rozejdźcie się! Rozejdźcie…
Głos kilku tysięcy gardeł zagłuszył na chwilę huk miotaczy petard.
– Rozejdźcie się!
Niebieski kordon patrzy w tłum.
Plexiglasowe twarze bez oczu.
Huk petard, koło głowy coś gwizdnęło, to władza, wielka szyba wystawowa za jego plecami rozprysła się w kawałki, ludowa, spierzchnięte od krzyku gardła, strzela, wyplute od kaszlu płuca, do ludu.
Biało czerwona kołysze się w tumanach gryzącego dymu. Wirujące ognie rakiet lecą na wysokości piersi, roztrzaskując się o mur wiaduktu kolorowym i pulsującym światłem oświetlają stężałe twarze. Strumienie wody rozpryskują się w tłumie. Niebieskie światło migaczy bije jak serce.
Wydawało się, że asfalt paruje, że się wybrzusza niczym w upalny dzień sierpniowy. Czarna wstęga usiana pustymi petardami. Wiatr niósł smugi dymu. Popatrzył do góry, na jarzeniową lampę, przez chwilę myślał, ze to Księżyc przysłaniany galopującymi chmurami.
Zgrzyt przesuwanych ławek, pospiesznie jedna na drugą układanych w stosy. Prymitywna barykada odgrodziła tłum od kordonu milicji. Petardy wirując i rzygając łzawiącym dymem z przeraźliwym gwizdem padały, tłukły się o deski ławek. Zrobiło się biało od gryzącego dymu. Stukot petard, syk ulatniającego się gazu. Helikopter przelatujący tuż ponad ulicznymi lampami. Raptem zakręciło mu się w głowie, zachwiał się i byłby upadł gdyby nie czyjeś pomocne dłonie.
Wyciągnięto go z chmury dymu, położono na zasypanym śniegiem trawniku.
– Zaraz będzie karetka.
Zagryzając wargi przewrócił się na brzuch. gdzieś obok przeleciała rakieta, ze stukiem uderzyła w drzewo. Twarz wtulił w brudny śnieg, ciepło rozpalonych policzków szybko zamieniło go w wodę. Gardło ścisnął spazm płaczu i łzy pomieszały się ze śniegiem. W głębi czaszki czuł promieniujący od oczu ból.
Ostry ból wypełniał mu głowę.