Gorączka, żar się leje z nieba, pot spływa z czół i wszędzie, w zasadzie. Rozpalone ulice, zamarłe i bez cienia wiatru drzewa nie dają ochłody. Gorączka, emocje sięgają zenitu, niektórzy mówią, że na ochłodzenie najlepsza jest policyjna pała. Patrząc na warszawską ulicę Wiejską; nie jest to wykluczone. Ale należy mieć na uwadze, że policja polska jest obrotową i oprócz gumowych pał ma też gumowe kule, za ministra Sienkiewicza w nader częstym użyciu. https://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/sienkiewicz-incydentow-wokol-marszu-bylo-o-wiele-wiecej,370976.html http://sport.dziennik.pl/pilka-nozna/artykuly/489383,smierc-kibica-trafionego-z-policyjnej-broni-w-knurowie-tragedia-na-meczu-concordii-z-ruchem.html
Zatem policja – nie, a jeżeli Sienkiewicz to kresowa knieja. Litewskie puszcze gdzie nieprzenikniony gąszcz prastarej kniei, źródełko leśne daje ochłodę, uspokaja emocje i radość sprowadza na człowieka. Ale tylko na wsi, tylko w kniei, bo w miastach strach;
http://www.radiowarszawa.com.pl/mniej-jezyka-polskiego-w-polskich-szkolach-na-litwie/
i obrzydzenie.
Cóż zatem z tego kogla mogla (Uwaga salmonella!!). Tylko chłodziec litewski.
Na gorączkę jedyny.
Udajemy się zatem, przed wojnę, do źródła kulinarnego pani Marji Disslowej, i tam, w wydaniu z 1936, na stronie 173 mamy zacny przepis, który po modyfikacjach poszukiwawczych pamięciowo internetowych przybiera następującą postać:
1. kostka rosołowa WINIARY (szwajcarska precyzja Nestle)
2. ziele angielskie, listek laurowy, trzy szklanki wody z kranu, ociupinka (pół łyżki stołowej) soli.
Wodę w rondelku stawiamy na gazie (czy innej elektryczności), jak zawrze, wrzucamy kostkę, dwie kuleczki ziela i listek; niech się
pobełboni.
3. pęczek botwinki z buraczkami.
Botwinę płuczemy i szatkujemy na drobno, razem z liśćmi, chociaz z liści niekoniecznie wszystkie, nadmiar wyrzucamy do kosza lub na kompostownik (ekologia!) Buraczki (mówimy o buraczkach, które odcinamy od botwinki, kampania cukrownicza jeszcze przed nami), obieramy, szatkujemy na drobno i razem z pokrojonymi uprzednio łodygami, wrzucamy do wrzątku (z racji kostki rosołowej obecnie udającego wywar warzywno rosołowy – jak w przedwojennej książce, ale kto by tam przedwojenne przepisy brał do końca na poważnie…) niech się gotuje przez małe pół godzinki. Uwaga, inteligentnie manipulujemy pokrętłem gazowo/elektrycznym (niepotrzebne skreślić) tak by się gotowało i nie furcało zanadto.
4. pęczek szczypiorku, po pół pęczka rzodkiewki i koperku.
Szczypiorek szatkujemy na drobno (i do michy), koperek też na drobno (dodajemy do szczypiorku), w międzyczasie, śmiało sypiemy pieprzu na gotującego się wywaru kostkowo buraczanego, rzodkiewkę myjemy, kroimy w plasterki i następnie kostkę biało czerwoną (patryiotyzm).
5. dwa jaja. Gotujemy na twardo, dziesięć minut we wrzątku, potem pod zimną wodę, obieramy ze skorupek i na talerzyk aby ochłodły., potem wsadzimy je do lodówki.
6. czosnek w główkach. Główkę rozbieramy na ząbki, słusznej wielkości ząbek obieramy z łupiny i przy pomocy wyciskarki wyciskamy do michy ze zmieszaną już uprzednio, pokrojoną w kostkę biało czerwoną, rzodkiewką, koperkiem i szczypiorkiem. Drugi ząbek (słusznej wielkości) wyciskamy do wywaru w połowie, mniej więcej, gotowania.
Kiedy wywar dojdzie (po pół godzinie, z grubsza rzecz biorąc) energicznie wyciskamy doń połówkę przekrojonej uprzednio na pół, właśnie, cytryny. Mieszamy łychą, bierzemy drugi garnek, kładziemy nań sito i, energicznie, przez sito, przelewamy zawartość. Teraz przecierka, nie będą nam wszak buraczki utykać w szparach pomiędzy zębami, zatem przy pomocy łyżki stołowej przecieramy to co w środku. Jesteśmy wytrwali i przecieramy wszystko. To co, na koniec, zostanie na sicie to już tylko elementy zdrewniałe, niestrawna celuloza, wyrzucamy to na kompost, bo to co nam nie służy jest świetną pożywką dla robaczków, grzybów i bakterii, tfe…
Starannie zbieramy z sita przetartą zawartość, mieszamy wywar łyżka i schładzamy go w owym, z cicha szemrzącym, litewskim strumyku. Z braku strumyka używamy wanny, do której, już wcześniej, nalaliśmy zimnej wody z kranu. Duża masa wody, w porównaniu z małą masą wywaru w pływającym we wannie garnku, spowoduje szybkie schłodzenie całości. Można ten garnek zostawić w łazience na jakieś dziesięć minut, można go też, przez ów mały kwadrans, sobie poszturchać i popopychać w wannowych wirach tak jaktośmy robili kiedyś dziecięciem będąc w ciasnej łazience bloku z epoki wielkiej płyty i emaliowanych wanien.
7. ogórki gruntowe, dwie sztuki. Obieramy ze skórki i szatkujemy w zieloną kosteczkę.
Kiedy wywar ostygnie (po dziesięciu minutach), żarty się kończą, zaczynają się schody. Przepis przedwojenny jest na kwaśnym mleku. Być może gdzieś jeszcze na wsiach polskich rejonu Solecznkowskiego kwaśne mleko da się uświadczyć, ale w Koronie? Zapomnij. Królestwo za litr kwasicy z mleka zakupionego w niemieckim (umownie) Lidlu… Zatem kubełek niewielki kefiru naturalnego (kwaśny on ci jest, kwasotą niewiadomego, co prawda, pochodzenia, ale sanepid nic do tego nie ma i na kubeczku piszą, że do spożycia) i, aby chłodziec zagęścić, kubełek jogurtu naturalnego (???) z dodatkiem – gęsty. Chłodny wywar z rosołowej kostki, ziela angielskiego na liściu laurowym, z przetartymi buraczkami i botwinką, zaprawiony już uprzednio połową wyciśniętej cytryny, solą i pieprzem, wlewamy do ozdobnej misy, śmiało dodajemy kubeczek (zawartość oczywiście 😉 kwaśnego kefiru, mieszamy łychą. Teraz czas na jogurt naturalny gęsty, mieszamy sprężynką do ubijania jajek, żeby się grudki nie tworzyły a całość przybrała miłą dla oka postać jednolitej, w miarę, ale nie za bardzo, gęstej, zabarwionej botwinką na różowo masy.
Do ochłody pozostają nam już tylko dwa kroki.
Do masy wrzucamy poszatkowane ogórki gruntowe i, pomieszane ze sobą rzodkiewkę (w biało czerwoną kostkę), szczypior i koperek. Część topimy w masie, a część artystycznie, ku ozdobie, zostawiamy na wierzchu. I do lodówki typu polar, na jakąś godzinkę. Podajemy ze srebrną łyżką wazową na obrusie w biało czerwoną kratę (rzodkiewka!).
Litewskie niebo w gębie.
Opowiadacz
PS Może być też do lodówki typu – Mińsk. Wszak wszyscy wiemy że Gedyminowicze pochodzą z Nowogródka a legenda o Trokach jest tak samo stara jak stary jest wzniesiony tam ostatnio zamek… (vide https://www.money.pl/gospodarka/wiadomosci/artykul/zamek-z-puszczy-noteckiej-odslania-swoje,236,0,2410732.html )