Niepomny przestróg marynarskich by w poniedziałek nie wypływać, odpalam maszynę i każę zrzucać cumy z polerów. Łukiem płyniemy pod niedaleki most i zaczynamy odwijać pierwszą milę tego etapu podróży do czasu aż strzałka wskaźnika temperatury wody chłodzącej silnika nie opiera się na końcowym ograniczniku, grubo za oznaczeniem 135 stopni, a spod korka chłodnicy bucha strumieniem para wodna niczym w starym parowozie. Odstawiam silnik, prąd pływowy dryfuje nas z powrotem pod most a Maciek w pośpiechu, czajnikiem, dolewa słodkiej wody do chłodnicy obiegu wtórnego.
Krzyczy, że już, znowu odpalam silnik i oddalam się jachtem od mostowego przęsła. Pełna skupienia obserwacja wszystkich parametrów silnika i powolutku, powolutku jedziemy do przodu. Nieznaczne zwiększenie obrotów powoduje ten sam co i poprzednio efekt. Pompa, ta naprawiona na Haroi ze złomowiska w Wejherowie kółkiem pasowym od Żuka znowu przestała działać.
Rozglądam się za jakimś kawałkiem nabrzeża do którego można by się było przytulić. Powrotu na poprzednie miejsce postoju, bez silnika, z prądem pływowym pomiędzy przęsłami mostu, nie ma. Całe szczęście, że Tromsø za mostem ciągnie się jeszcze kilometrami.
Najbliżej jest nabrzeże złomowe. Pasujemy tutaj jak dłoń do rękawiczki.
Pięciomiesięczna podróż, rejs na kraniec świata, prawie czterysta stron, ponad sto fotografii, ebook, 35 PLN, blog@jarekczyszek.pl