Fifong 2

Lato, postój w zaprzyjaźnionym kraju i wolnej przestrzeni na pokładzie od groma i ciut ciut. Szkielet nasz załogowy nie za bardzo pasujący do Karty Bezpieczeństwa, ale kto by się tam przejmował Kartą Bezpieczeństwa. Nie po tej stronie morza przynajmniej.
Trochę głupio, tym bardziej że za portem południowy sztorm a za postój przy kei trzeba płacić. Tyle samo za czterech jak i za trzydzieści osób. A przestrzeni na pokładzie, jak piszę, od groma.
– Witam rodaków – niewysoki mężczyzna zatrzymał się przy burcie.
Spotkać Polaka w Nynashamn to żadna sztuka. Przed godziną opuściło pokład dwudziestu pięciu rodaków, tak że za mowa ojczystą nie zdążyliśmy się jeszcze stęsknić. Gość nie daje jednak za wygrana i mimo naszej widocznej rezerwy umawia spotkanie. Jest tutaj, z małżonką, jachtem, którym się właśnie wybrali w rejs po szkierach. Jacht ma trochę mniejszy od naszego. Właściwie taki całkiem malutki ale się zmieścimy. Gdybyśmy nie mieli co robić to on zaprasza. Trzeci pomost, ostatnie stanowisko.
Nie mamy co robić. Słoneczko powoli chyli się ku upadkowi, prom dawno odpłynął a nam cały czas jednak trochę głupio. Posiedzimy sobie we dwu, z intendentem w pustej nawigacyjnej. Potem się miniemy w kubryku gdy on podąża na rufę a ja na dziób. Tak inspekcyjnie z braku czegoś innego do roboty. Wiatr tarmosi drzewami na brzegu, słoneczko już całkiem zaszło kiedy spotykamy się znowu na rufie i od słowa do słowa postanawiamy jednak odwiedzić rodaków. Skoro zapraszają. W zapadającym zmroku szukamy tego trzeciego pomostu.
Jachcik zupełnie typowy dla okolicy. Slup, coś z dziewięć metrów długości. Na rufie szwedzka bandera w środku małżeństwo mieszane, polsko fińskie. Taka mieszanka narodowo życiowa. Ona, Laponka tak że jej narodowość fińska właściwie tylko administracyjna. On, Szwed z wyboru, Polak z duszy i urodzenia. Wyjechał z kraju zimą ’80/81 przy pomocy taśmociągu z węglem w Porcie Północnym. Twardy gość, taśmociągiem do wolności..
Jacht szwedzki. Tak to się w życiu plecie. Nam w dalszym ciągu trochę głupio, sadowimy się we dwu na ciasnej kanapce w malutkiej mesie. Właściciel z błyskiem w oku otwiera szafkę na prawym szocie. Dwie półeczki, coś z metr szerokości szczelnie wypełniony butelkami.
– To którą otwieramy?
Intendent mój ukochany poprawił się na kanapce i przymknął oczy.
– Złe pytanie.
– ?????
– Właściwe powinno być; od której strony zaczynamy? Możemy od lewej, możemy też od prawej… Albo, jeden poziom od lewej a drugi od prawej.
Co to jednak znaczy na obczyźnie spotkać rodaka!
Czas, któryśmy dalej spędzili w towarzystwie mieszanym polsko-szwedzko-fińskim, nie licząc krajów pochodzenia tych wszystkich pękniętych w międzyczasie butelek, nie był w żadnym wypadku czasem straconym.
Pomysł jest taki, że nasi nowo poznani przyjaciele odprowadzą swoją łódkę do macierzystej, gdzieś tam w szkierach, przystani. Pojutrze stawią się na naszym pokładzie by nam pomóc w przeprowadzeniu żaglowca do Polski. Takie przyjemne z pożytecznym bo właśnie się do Polski po zakończeniu szkierowej wycieczki wybierali. Zakończą ją po prostu dwa dni wcześniej a my na nich poczekamy na kotwicowisku nieodległej wysepki po to by nie tracić pieniędzy na opłaty portowe w Nynashamn. Im do tej zatoczki będzie znacznie bliżej z tego ich macierzystego porciku. Wyspa z osłoniętą zatoką w sam raz odpowiednia na kotwicowisko. Byle tylko przejść przez Landsordt na drugą, zachodnią stronę. Przez dwa dni sztorm się wywieje i nic nie będzie stało na przeszkodzie naszej drogi na południe.
I teraz właśnie ten południowy sztorm spycha nas wyraźnie coraz bliżej smukłej latarni. Byleby tylko przeszła za trawers i do wyspy z jej zaciszna zatoka pomkniemy z wiatrem. Dwie, trzy godziny i będziemy na miejscu. Ale ten trawers raz, że coraz bliżej, dwa, że namiar nie bardzo chce się za rufę przesuwać. Idziemy oczywiście na obu silnikach . W słonecznych sztormowych błyskach na bukszprycie i ze zmiennym falowaniem gangu motorów. To kwestia czasu, po prostu cierpliwego czasu, którego i tak mamy w nadmiarze. Za rufą przesuwają się mniejsze jachty. Wprost na zachód w stronę wąskiego i zbyt płytkiego dla nas przejścia. My musimy dookoła.
Coś się tam nagle w te równe dotychczas falowania gangów wdało. Ledwo uchwytny dysonans warkotów. Podczas gdy jeden silnik pracuje drugi przerywa. Po chwili zmiana, ten drugi pracuje a zaczyna pokasływać pierwszy. W harmiderze dźwięków pracującego na fali drewnianego kadłuba nie jest to łatwe do wychwycenia. Dziób wali w falę kadłub jak pudło rezonansowe zbiera i przenosi dźwięk uderzenia na rufę. Wstrząs porusza takielunkiem. Bomy i gafle uwiązane co prawda na sztormowo przesuwają się jednak po kilkanaście centymetrów. Z burty na burtę z piskiem ledwo słyszalnym bloków. Raczej zmiana tonu zwraca uwagę. Jakby zakłócenie rytmu tych wszystkich hałasów.

cdn