Samotna wachta na mostku , morze gładkie jak stół, maszyna kręci swoje tysiąc pięćset obrotów co na gładkiej wodzie daje nam dziewięć węzłów. Pora jest nocna bo wachta od północy do czwartej rano, ale co to za noc kiedy słońce świeci, tyle tylko, że na północnym nieboskłonie. Idziemy z Longyearbyen gdzie wymieniły się grupy naukowych turystów, gdzieś na południe. Nie pamiętam czy na Svalbardbanken czy pod Niedźwiedzią na jeden z punktów niekończącego się transektu, który wyprowadza nas potem w okolice południka zerowego. W każdym razie blisko brzegu i po minięciu Bellsundu zbliżamy się do lodowca Werenszelda, trochę na północ od lejkowatego ujścia Hornsundu gdzie liczne lodowce produkują bez przerwy lodowe górki, które prąd wynosi na zewnątrz i bystro popycha na północ akurat po naszej trasie. Siedzę przed radarem po lewej stronie mostka i widok mam do przodu prawie całkowity, lekko tylko w prawo od symetralnej przesłonięty masztami i wysoką nadbudówką dziobową. Radar do poświaty brzegu zapala dwa równoległe punkciki icebergów, prosto na kursie. Przechylam się trochę do pokrętła autopilota i z elektronicznym pikiem co każde pół stopnia zmieniam nieznacznie kurs tak by przejść dokładnie pomiędzy nimi. Środkiem.
Herbata, z cytryną oczywiście, po lewej ręce majestatyczny Torell, największy lodowiec Szpicbergenu podświetlony chowającym się za nim słońcem, po prawej stalowo sina gładź oceanu lekko się tylko wybrzuszająca leniwą martwicą. Gdzieś pomiędzy burtą a horyzontem białawe wydmuchy trzech humbaków leniwie podążającym jakimś tam swoim kursem. Jak zwykle kilka fulmarów bez końca zataczających kręgi dookoła statku. Szybują wprost przy burcie, tuż nad pokładem wykorzystując nasz wiatr pozorny z talentem urodzonych lotników. Wanty i paduny omijają gwałtownym przechyłem by zaraz powrócić do stabilnego i majestatycznego lotu. Wypadają przed dziób, szerokim łukiem zawracają i znowu od rufy szybują do dziobu wzdłuż lewej burty. I tak tygodniami. Skończyła się płyta w odtwarzaczu DVD. Było regge a teraz tylko wibracja od maszyny. To zmienia sytuację na tyle, że trzeba zmienić płytę, zmiana płyty pociąga za sobą zmianę pozycji wachtowego, no i oczywiście zmianę perspektywy patrzenia przed dziób. Tego na radarze nie było. Trzecia górka, mniejsza od tych dwu pozostałych, trochę do przodu i dokładnie pomiędzy nimi. Ocean jest wielki, pojedyncze piki pokrętła autopilota zamieniają się w jeden ciągły wysoki pisk, kilwater pięknie zakręca na gładkim morzu, mimo polarnej aury na zewnątrz robi mi się gorąco. Było blisko.