Zrobiło się szaro i ponuro. Przemieszana wiatrem mgła ogranicza widoczność do stu, może, metrów. Fala, nawet tutaj, w Isbjornhamnie, wyraźnie wzrasta i Morze Grenlandzkie szeroką i kołyszącą forpocztą wchodzi w głąb fiordu. Wiatr teoretycznie na podróż do Longyearbyen jest dobry bo wieje z zachodu i większą część drogi moglibyśmy odbyć półwiatrem a końcowy etap, już po Isfiordzie, nawet fordewindem.
Co z tego jednak, kiedy najpierw trzeba wydostać się z Hornsundu. A to droga prosto pod wiatr i fale zbyt wielkie dla naszego dychawicznego silnika.
Jedziemy sami, z Panią Psycholog jedynie, która po miesiącu spędzonym w Bazie Polarnej wraca z nami do cywilizacji. Czyli na samolot z Longyearbyen przez Oslo do Warszawy. A potem podobno zaraz po dwu dniach do Bangkoku.
Do Bangkoku!
Wilgoć ścieka mi po brodzie i cienką stróżką za koszulę kiedy płynący pod wiatr ponton nabiera wody tym swoim szerokim dziobem. Na podłodze olbrzymi plecak, Radek obok i ja za rumplem, to wszystko co nasza przeciekająca podłogą łódeczka może znieść od jednego razu.
Łyknęliśmy od rana kilka godzin snu i proszony obiad na pożegnanie Pani Psycholog i teraz płyniemy do zakotwiczonego na ośmiu metrach ELTANINa. Jest odpływ i wyraźnie widać wszystkie te skałki dookoła. Grupkę szkierów przy ogródku, Jajo Fabisza po przeciwnej stronie jachtu. Jest tutaj na dnie trochę piasku i dlatego kotwica na długim łańcuchu jakoś trzyma. No, nie przy większym wietrze, tak jak teraz, bo może zacząć ciągnąć. Prosto koło Jaja na te skałki przed brzegiem.
Dlaczego Jajo? Bo odsłaniana przez odpływ skała z daleka przyjmuje postać czarnego jaja. A dlaczego Fabisza?
Major Fabisz to postać na wpół mityczna. Podczas odbudowywania bazy w 1978 roku, major Fabisz, saper, dowodził zestawem pierwszego blaszanego pontonu ze sprzętem budowlanym i ciągnącej go motorówki. Motorówka przeszła tuż obok ukrytego pod powierzchnią wody, w czasie przypływu, jaja a ponton już nie. Z hukiem walnął w skałę, która od tego czasu nosi miano swojego odkrywcy.
[…]
Baniak z paliwem wędruje do innych kanistrów pod ławkę w kokpicie. Tam na świeżym powietrzu podróżują sobie wraz z nami zupełnie bezpiecznie. Z powodu tej benzyny zabraniam palenia papierosów w kokpicie, co czasem jest odbierane jako szykana. Nie tłumaczę wszystkim moich do niedawna prawie trzech paczek wypalanych dziennie. Historię zawału pod palmami na Lazurowym Wybrzeżu też sobie odpuszczam Palmy tutaj nie pasują a truje się każdy sam na własne konto. Wysyłam tylko delikwenta na nadbudówkę gdzie i złapać się można o przyspawany handreling i gdzie wiatr skutecznie będzie ich od palenia tytoniu odzwyczajał…