Za oknem po cichutku pada śnieg. Już od wczoraj. Lola zwinięta w kłębek, z nosem wkulonym w przednie łapy, zakryta własnym ogonem powoli przemienia się w zaspę. Wielkie płatki, powolutku i bezwietrznie spadają z niskiego i szarego nieba. Tak mija dzień; parę godzin niepewnego światła a potem czarna noc z czerwonym światełkiem ostrzegawczym anteny w przestrzeni ograniczonej ciemnością i płatkami śniegu. Narty się topią w białym puchu, lepią bryłami do ślizgów, hamują i haczą nie dając poślizgu. W butach jeszcze gorzej bo się zapadają po kolana i trzeba z mozołem wyciągać nogę za nogą po to tylko by dojść do Banachówki, naszej szopy na silniki, pontony i… drewno budowlane sprowadzone ostatnim Horyzontem w wielkiej ilości na budowę nowej hali i zeskładowanym w sztapel zabierający miejsce dla pontonów i traktora.
Brzeg zawalony bryłami lodu, bez dojścia do wody, bez fali, która rozbija się o growlery daleko, ze dwieście metrów od plaży. Taki zamarznięty krajobraz, jakby narysowany, nie do sfotografowania, nie do opowiedzenia.Może ożyłby pod wprawnym ołówkiem, ale tutaj nie ma nikogo, kto by potrafił rysować, potrafimy tylko patrzeć.
Po dniach pełnych zamętu i rozmaitych wypraw przez tundrę, po lodowcach, na skroś pontonem przez fiord, teraz nastają dni bezruchu. Zasypane śniegiem, otulone ciemnością, z rzadka tylko rozjaśnianą blaskiem gwiazd czy niepewnym, zielonym ogniem zorzy polarnej. Dzień się toczy za dniem regulowany jedynie porą posiłków i niedalekimi wyjściami na Wilczka czy w
kierunku na Hansa do zamarzniętych rozlewisk normalnie spływających spod Fugla. Baza, długi korytarz mieszkalnej części, często jak wymarła. Cisza, jedynie wiatr wyje w rurach wentylacyjnych, kuchenny dyżurny w milczeniu kręci się po kuchni, nawet telewizor milczy zazwyczaj i straszy czarnym kranem lub, rzadziej, ekranem bez głosu z dalekiego świata. Wszyscy wtopieni w komputery, w internet, który często niepewnie, łączy nas ze światem najbliższych, daleko stąd. Za strefą klimatyczną gdzie morze nie jest zestalone lodem, a na drzewach dopiero zaczynają spadać liście.
Gdzie dużo ludzi, świateł, gdzie życie buzuje a nie zastygło w zamilczeniu tak jak tutaj za oknem.