Jeszcze przed śniegiem i tym atakiem zimy stocznia urządziła przyjęcie gwiazdkowe.
Specjalnie na okazję tego przyjęcia zrobiłem na rufie pranie. To znaczy pralka zrobiła, ale ponieważ tak nie do końca tutaj wszystko działa, to trzeba było przeciągnąć kabel z gniazdka za butlami do nurkowania, poprzez ponton do pralki. Ponieważ z racji awarii masztu radar leży teraz pod pralką to przy całej operacji trzeba mocno uważać, by go nie depnąć.
Radar radarem, niewielkie to stosunkowo, bo jachtowe urządzenie. Gorzej, że platforma, na której był na maszcie zamocowany też zalega w garażu. W dwu częściach, które zawalają pomieszczenie tak, że zwykłe nastawienie prania staje się nieomal wyprawą w interior.
Potem trzeba pranie wysuszyć, więc zawiesza się w luksusowych kabinach sznur do bielizny i mogą się już te majty i skarpety suszyć. Na przyjęcie uprałem ciemniejsze zielone spodnie, skarpetki pasujące kolorem do spodni i nie kontrastujące zbytnio z czarnymi butami. Do tego czarna koszula.
Marynarki nie piorę, bo od przyjazdu wisi sobie na szocie nie używana. Tak ubrany, zgodnie z podaną na zaproszeniu godziną, zjawiłem się najpierw na portierni z zapytaniem gdzie to ta sala zaproszeniowa się znajduje bo nigdzie po drodze nie widziałem żadnych przygotowań do jakiejś większej imprezy. Portier zaprowadził mnie kilka kroków. Do stoczni wchodzi się zadaszonym pomiędzy dwoma budynkami pasażem. Przy wejściu są dwa podnoszone za pomocą pilota szlabaniki. Jeden mniejszy dla pieszych i obok większy dla wjeżdżających samochodów. Dach gdzieś wysoko ponad trzecim pietrem, uliczka wybrukowana kamieniami, oświetlona jaskrawo ukrytymi w bruku reflektorami.
Wchodzimy w oszklone drzwi w tym samym pasażu. Stoły zastawione przekąskami i piramidami z butelek wina. Kieliszki lsnią kryształowym blaskiem, ale zdaje się, że nikogo nie ma. Portier z lekka zdetonowany idzie w głąb pomieszczenia i wraca z dwoma pełnymi dobrej woli gentlemanami. Pojawia się też czarnooka kelnerka.
Jestem pierwszy. Wciskają mi do dłoni kieliszek, do drugiej garść ziemnych orzeszków i gawędzimy sobie swobodnie, o statkach, załogach i gwiazdce, która ma zaraz nastąpić. Dają mi wizytówki i pytają o moją.
A ot, nie mam. Wielki świat.
Powoli przychodzą następni i mała salka zapełnia się niespodziewanie w szybkim tempie. Dominują meżczyźni, chociaż jest też kilka kobiet, ale nijakie one przy długonogiej obsłudze roznoszącej napoje, talerzyki i skrzynkami szampana.
To podjadam tego, to skubnę owo, wypiję szampana i zapalę papierosa w owym pasażu. Obok przejeżdżają auta i kierowcy gapią się na tak ekskluzywnie ubranego gościa z kieliszkiem w dłoni. Nie pozostaję dłużny i gapię się na nich. Jak machają ręką to ja kieliszkiem z szampanem na wiwat.
Dołącza się jeden z organizatorów i dymimy razem. Czas płynie miło i szybko, w dobrym nastroju wracam samotnie na zacumowaną łódkę. Samotność mi nie przeszkadza. Nocny chłód wyganiam za pomocą termowentylatora, mrok rozświetlają fikuśne lampki, których na tym jachcie jest pełno i które można włączać w rozmaitych wariantach z rozmaitych miejsc obszernego salonu.
Chyba mi ten szampan nieco zaszumiał w głowie.
Ponieważ wykąpałem i ogoliłem się przed przyjęciem to włażę pod kołdrę już bez rutynowego prysznica. Ot takie niezwykłe odstępstwo od normy na cześć niezwykłego wieczoru.