[…]
Otwieram oczy, słońce jaskrawo świeci przez skylighty. Bo w Isbjornhamnie nie ma
wysokich brzegów mogących zasłonić słońce. Rozświetlone smugi kurzu stoją niczym
słupy świetlne na świętym obrazie a gulgot, syczenie i posapywanie nie ustaje wcale.
Nie bardzo mogę się zorientować czy widok należy do świata jawy czy snu.
Spoglądam na podłogę ale tam żadnej wody nie widać. Zatem, decyduję, że to jednak
sen jeszcze. Obracam się na drugi bok i szczelniej otulam śpiworem bo chłód poranny
idzie od stalowej burty przez cienką izolacje z czteromilimetrowej sklejki, kiedy znowu
gulgot okropny niesie się po całym jachcie.
Chyba od tej burty.
Wyskakuję natychmiast na pokład. Walę się po drodze boleśnie w duży paluch u
prawej nogi bo z pośpiechu nawet butów nie wzuwam. Leży sobie ELTANIN pośrodku
otaczającego go śryżu lodowego. Obok burty, tuż przy mojej kanapce, pozostałość
jakiejś górki lodowej topi się i syczy gwałtownie uwalnianym z lodu powietrzem.
Jak saturator jakiś stary.
Unosi się to nieszkodliwie koło burty i zupełnie nie wygląda na groźne, raczej jak na
tracące ostatnie siły. Taki kawał lodu, niby martwy a bulgoczący całkiem jak żywy. Lód
ułamany z lodowców ma za sobą setki lat olbrzymiego ciśnienia metamorfizującego
śnieżny opad, w olbrzymie kryształy lodu wiążącego w sobie ściśnięte powietrze. To,
które uwięzło w nim setki lat temu, wtedy kiedy pierwszy płatek śniegu przywarł pod
swoim ciężarem do drugiego. Uwięziły pomiędzy sobą molekuły powietrza, cząsteczki
wiatru, który te dwa płatki do siebie przywiał i związał. Aż do teraz, kiedy wpadł do
cieplejszej od siebie wody i topi się bulgocz ąc niczym jakaś woda sodowa.
Doświadczeni barmani wykorzystują ten efekt i specjalnie dla specjalnych gości i po
specjalnych cenach, oczywiście, sprowadzają lód lodowcowy do swoich barowych
lodówek. A tutaj, za darmo, obudził, psia krew. Wracam na koję utykając nieco na stopę
ze stłuczonym paluchem. Radek otwiera jedno oko i mówi – Idź spać Tato, ja tutaj
pilnuję. W nocy trzy takie odepchnąłem bosakiem…
J.Czyszek