Olbrzymie wrażenie wywarła na mnie lektura wiadomości głównych polskich portali informacyjnych o rzędach drewnianych trumien wypełniających kościoły, z braku miejsca w kostnicach te bowiem już dawno przekroczyły swą normalną pojemność. Pogrzeby ukradkowe, kilka osób zaledwie, w maskach na twarzy, ksiądz jeszcze, może przyjść bo normalnie wystawia się tylko zlecenia na niemal anonimowe kremacje i po człowieku pozostaje jedynie zapis, ostatni, w aktach stanu cywilnego.
W Iranie ponoć spychacze kopią masowe groby, co amerykanie podejrzeli z kosmosu, w których chowa się ofiary koronowirusa warstwami, przesypując je wapnem. Ostatnio zresztą nie ma kto tego robić, bowiem w Iranie zwolniono z więzień wszystkich osadzonych i rozproszyli się oni, wśród szalejącej zarazy, po całym kraju…
Nie wiem zbyt wiele o Iranie, wiem tyle, że to kraj dwuwładzy podpalający, z sobie tylko wiadomych powodów, przepływające mimo zbiornikowce… Ropa zresztą tanieje, może to jest jakaś metoda, nie będę się nad tym zastanawiał, nie jestem z Ameryki i nie mam satelity by Irańczyków podglądać.
Italia natomiast to jest kraj, który lubię, spędziłem tam kiedyś kilka miesięcy, włoska służba zdrowia uratowała mi życie we właściwej chwili wykonując dosyć nowatorski wówczas, ponad dziesięć lat temu, zabieg kardiochirurgiczny. Włochy to plaże nad granatowym Morzem Śródziemnym, to palmy na promenadach włoskiej Riviery, kararyjski marmur, wino, kobiety, doskonałe restauracje z doskonałym jedzeniem, film, sztuka, kultura, Michał Anioł i Leonardo, plac przed Bazyliką, Pompeje i Koloseum.
Włochów, wszystkich razem jest sześćdziesiąt milionów, dwustu jeden Włochów zamieszkuje jeden kilometr kwadratowy, rocznie rodzi się czterysta osiemdziesiąt pięć tysięcy nowych obywateli, a umiera sześćset pięćdziesiąt pięć tysięcy starych. Dzieląc to przez liczbę dni w roku, wygląda na to, że średnio badając całą populację demografowie wyliczyli; 655 000: 365 = 1794 osoby. Dziennie. Bez żadnych koronawirusów. Ze starości, z wypadków, utonięć, na skutek zachłyśnięcia się przy obiedzie, na zawały serca, raka i na skutek upadku, w górach, z wysokości.
Nie ulega wątpliwości, że na umieranie nigdy nie ma właściwej pory. Na umieranie w izolacji szpitalnej sali, pod jakimś wirusoochronnym namiotem, bez możliwości zaczerpnięcia powietrza, tocząc z góry przegraną walkę o każdy oddech, bo jakiś azjatycki półżywy wirus zablokował nam płuca, żaden czas nie jest dobry. W żadnym wieku.
Niemniej jednak od momentu odwołania karnawału w Wenecji, dwudziestego trzeciego lutego, jeszcze kilka dni wcześniej, od miesiąca, do dzisiaj zmarło z powodu koronawirusa, w słonecznej Italii, dwa tysiące pięćset osób. Prawa wielkich liczb, przytłaczająca statystyka, dwa i pół tysiąca osób to małe miasteczko, które wymarło w ciągu miesiąca. To, że w normalnym trybie rzeczy, codziennie wymiera drugie takie, jak w skutek zarazy, tamto w ciągu miesiąca, nie ma żadnego znaczenia. Ale, na Boga, do tysiąca siedmiuset normalnie, codziennie umarłych zaraza dorzuca jeszcze pięć procent.
Straszne, ale odległe do wizji kościołów zastawionych trumnami. Tak samo odległe jak zwykła ludzka rzetelność od rzetelności dziennikarskiej.
Znajmy właściwą miarę rzeczy.