Anteny

Relacja z pieciomiesięcznego rejsu jachtem na Szpicbergen.
Ebook w postaci *.pdf, ponad trzysta stron, więcej niż sto fotografii
wystarczy napisać:
blog@jarekczyszek.pl

[…]
Wieczny dzień polarny, teraz dopiero widać niedoskonałość dwunastogodzinnej tarczy zegara. Z drugiej strony dla mieszkańców kolonii godzina nie ma większego znaczenia.
Czas wyznaczany jest poprzez śniadanie, obiad i kolację, która przeciąga się często do późnych godzin nocnych.
Po śniadaniu mieszkańcy rozpełzają się do różnych swoich zajęć.
Mechanik do elektrowni i jest to tutaj jedyne pożyteczne jakoś zajęcie. Daje prąd a w ślad za tym ciepło i światło czyli możliwość pozoracji zajęć dla wszystkich innych.
W kolonii istnieje świadomość istnienia świata zewnętrznego,  z którym ma częsty kontakt poprzez licznych turystów przybywających tutaj celem obejrzenia kolonii.
Jest także telewizja i internet. Świat zewnętrzny jednak objawia się w specyficznie odfiltrowanej formie. Tracą na znaczeniu wiadomości polityczne i bardziej ogólne. Nawet finał Mistrzostw Świata w futbolu nie zgromadził przed telewizorem większości
mieszkańców. Wiadomości nikt nie ogląda, nie obchodzą nikogo powodzie w Bangladeszu ani zmiana rządu w Polsce. Koloniści hodują w sobie specyficzną formę kontaktu ze światem ograniczając Świat do osób najbliższych. Myśli ich błądza nie po sprawach wielkich, błądzą tylko po wielkich sprawach bliskich ludzi. Każdy kolonista ma kogoś bliskiego i wykorzystuje internet do hołubienia tej bliskości. Internet jest szybki ale nie zawsze dosyć szybki. Kiedy propagacja fala radiowych pomiędzy kolonią a satelitą zanika wówczas koloniści toczą z oczu wielki smutek i poczucie osobistej krzywdy topią w alkoholu. Kiedy fale śmigają wesoło w powietrzu wówczas radość kolonistów, ulotna przecież, wzmacniają napoje alkoholowe a wszędzie słychać śmiech i wesołe dowcipkowanie.
Kiedy jednak fale sobie swobodnie krążą pomiędzy wiecznymi śniegami Arktyki a satelitą pogrążonym w wiecznym mrozie kosmicznej nocy lecz treść tych fal jest pusta, modulowana jedynie natężeniem fali nośnej, wówczas lód i mróz wkraczają w
serca kolonistów.
Nic bardziej nie skłania do pustej medytacji  pod wysmaganym setkami wichrów drewnianym krzyżem na Przylądku Wilczka od braku serca po drugiej stronie satelity. Sprawy małe urastają do wielkich. Zamrożona toń fiordu pogłębia mróz w duszy,
którego żaden napój ludzki czy boski nie potrafi rozproszyć…
W kolonii cztery stopnie ciepła, mgła, nie widać fiordu.przyladek_wilczka