Za Wyspą Południową

– Mówię ci, Jarek, teraz już wiem na pewno.
– ????
– Już wiem na pewno, że pracuję z debilami.
– A co się stało?
– A co ci będę mówił, teraz już wiem na pewno…
Mgła nad płycizną Szpicbergeńską. Morze puste, przez chwilę tylko na AISie numer MMSI jakiegoś statku, tak daleko, że urządzenie nie identyfikuje nawet nazwy. Z takiej mgły potrafią się wynurzyć różne dziwne rzeczy. A to kłoda syberyjskiego drzewa zdryfowana wiatrem i falą z odległej tajgi, a to orka, a to stado wielorybów. Przekraczając statkiem granice pomiędzy Morzem Grenlandzkim a Beringa tak jak gdyby przekraczało się wododział. Granica jest równie wyraźna, chociaż oczywiście na powierzchni morza niewidoczna. Widoczna natomiast w nagłym spadku temperatury powietrza, w ptakach, które płyciznę za Wyspą Południową zamieszkują w wielkich ilościach i gatunkach zupełnie odmiennych od tych, które szukają pożywienia w ciepłych wodach Prądu Zatokowego. Pierwszym zwiastunem ptactwa są wielkie ilości piór, które powlekają oleiście spokojną wodę. Wynurzają się z mgły, przepływają koło burty statku postrzępione pióra, martwe ptaki. Jak daleko zamknięty ścianą mgły wzrok może sięgnąć, wszędzie pióra. Przypatrujemy się temu z Andrzejem, snując na temat rozmaite teorie.
– Woda gładka to i widać pióra, które inaczej giną pomiędzy falami…
suniemy sto mil transektu holując za sobą rybkę. Przedsmak tego co ma być tuż przed powrotem do domu i co ten powrót znakomicie opóźni. Cztery węzły, monotonne buczenie silnika, mila przebywana za milą w ślimaczym tempie.