Po co nam Marynarka Wojenna?
Pytanie, mamy już wrzesień a zeszłorocznych zapowiedzi MONu o kontrakcie na okręty podwodne ani dychu, ani słychu. Coś tam zaszumiało na sam początek roku a później rekonstrukcja rządu, wymiana ministra i woda w ciup, czyli morda w kubeł i jedna z bardziej sensownych decyzji strategicznych, o zakupie podwodnych środków odstraszania, rozpływa się we mgle i w zimowym Bałtyku na czas nieokreślony.
W jakimś sensie historia zatoczyła koło i tak jak w dwudziestoleciu międzywojennym strategiczny sens istnienia polskiej wojennej floty sprowadza się do blokowania Zatoki Fińskiej, tej, na której końcu leży Kronsztad, główna baza rosyjskiej floty, i St.Petersburg, cywilizacyjna stolica Rosji. Jeżeli Rosjanie zbudowali jakąś cywilizację, różną od GUŁAGów, kołchozów i codziennego chlania wódki, to jej źródła leżą nad Newą, nigdzie indziej. Tam też leży jej, Rosji, czuły punkt. W każdym razie jedyny dla nas dostępny, gdy już będziemy mieli okręty podwodne z pociskami manewrującymi.
Równowaga strachu, na agresję, reagujemy agresją. Jeżeli Rosjanie, dla żartu, na raucie, pomiędzy jednym kieliszkiem a drugim, mówią, że mogą w dwadzieścia cztery godziny czołgami zająć Warszawę, to my w piętnaście minut po pierwszym strzale pierwszego czołgu puszczamy z dymem Ermitraż i dalej, dywanowo, po równo tak jak to komputer prowadzenia ognia wyliczy.
Jeżeli oczywiście będziemy mieli taki komputer zainstalowany na naszym okręcie podwodnym leżącym na dnie Zatoki Fińskiej, w odpowiednim momencie plującym pociskami manewrującymi ze wszystkich wyrzutni na raz.
Miejmy nadzieję, że nigdy do tego nie dojdzie.
Dlaczego jednak, – jak w dwudziestoleciu, przecież nasza flota w ’39 z honorem legła na dnie Zatoki Gdańskiej, w portach Gdyni, Helu i Jastarnii. Ta jej część, która nie zatonęła uległa rozproszeniu i internowaniu w Sztokholmie, część opuściła Bałtyk jeszcze przed wojną, dwom okrętom podwodnym udało się przedrzeć przez cieśniny i dołączyć do sojuszników na zachodzie.
Wojna na morzu z Niemcami była nie do wygrania. Ani wtedy ani teraz. Niemcy trzymają Sundy, nie wspominając o Kanale Kilońskim, i mogą zamykać i otwierać ruch na Bałtyku tak jak chcą.
W czasie całej II wojny światowej, od początków września ’39 do pierwszych miesięcy roku 1945 Niemcy uczynili z Bałtyku swoje morze wewnętrzne, na którym z trudem tolerowali Szwedów zaś Rosjan, podobnie zresztą jak i w czasie poprzedniego światowego konfliktu, skutecznie zamknęli w worku Zatoki Fińskiej. I nie puszczali prawie do końca. Jeszcze w 1945 roku ewakuowali do Niemiec i do Danii prawie dwa miliony wojska i ludności cywilnej z Kurlandii i, w ogóle, z dawnych Prus Wschodnich.
Z tym skrawkiem wybrzeża jaki mieliśmy we Wrześniu wojna z Niemcami była przez nas, na morzu i na Pomorzu, nie do wygrania. Aby wiedzieć dlaczego wystarczy popatrzeć na mapę. Generał Bortnowski, zgodnie z założeniami, wycofał się z „korytarza” pozostawiając jedynie odosobnione punkty oporu, na Oksywiu i w Helu. Z tego tylko Hel miał się bronić do przyjścia odsieczy, czyli w założeniach do przesilenia politycznego po tym gdy sojusznicza Armia Francuska zajmie Nadrenię.
Plany Worek i Rurka miały na celu ochronę Helu poprzez uniemożliwienie ostrzału artyleryjskiego z morza. Rurka się nie powiodła wskutek stoczonej kilka godzin wcześniej bitwy powietrzno-morskiej, w której lotnictwo niemieckie wyeliminowało z działań Gryfa i ptaszki, zaś Worek nie mógł się powieść bowiem przy bezwzględnym panowaniu Niemców w powietrzu okręty podwodne nie były w stanie się utrzymać na niewielkim i płytkim akwenie, do którego nie były przystosowane. Niemniej jednak Hel skapitulował dopiero drugiego października ze względów strategicznych a nie taktycznych.
Zupełnie inaczej wojna z ZSRR miała być z naszej strony prowadzona szybko i agresywnie, dokładnie poprzez blokadę minową Zatoki Fińskiej. Do tego nie trzeba żadnych tysięcy min. Wystarczy prowadzić dozór z powietrza, Dywizjon Lotnictwa Morskiego w Pucku, i mieć jeden alarmowy podwodny stawiacz min operujący w oparciu o sojuszniczy port w Tallinie. Żadna flota nie będzie forsować na oślep nierozpoznanego pola minowego. Wysyła do tego trałowce, zwalczane przez przeciwnika przy pomocy niszczycieli. ORP Grom mógł przepłynąć z Gdyni do Tallina, przy prędkości maksymalnej, w ciągu dziesięciu godzin. „Powolny” Gryf w ciągu piętnastu. Wszystkie nasze przedwojenne okręty nawodne były okrętami artyleryjskimi przewożącymi miny. Jedne więcej, inne mniej. Gryf z sześciu dział 120 mm miał bronić przed wytrałowaniem postawionego przez siebie pola minowego.
Polityka sprzętowa MDLot’u nie była najlepsza, niemniej jednak w ’39 roku zakupiono eskadrę samolotów torpedowych CANT Z 506 o zasięgu trzech tysięcy kilometrów. – ORP Grom posiadał zasięg nominalny rzędu 6500 km. Nie miał silników napędowych w potocznym tego słowa rozumieniu. Napęd to dwie turbiny parowe Pearsona o mocy 54 000 KM. Przejście 300 mil morskich z prędkością trzydziestu węzłów nie zrobiłoby na tych urządzeniach większego wrażenia. W późniejszym okresie wojny Błyskawica wielokrotnie chodziła z takimi prędkościami na większych dystansach, chociażby w eskorcie QM, która trzydzieści węzłów szła w poprzek Atlantyku. W ’39 roku Grom miał na pokładzie 60 min kontaktowych typu 08/39. Min tych, zakupionych w Estonii jeszcze z remanentów Wielkiej Wojny posiadaliśmy w magazynach 1600 sztuk. To mało czy dużo? Rozważamy tutaj cały czas wojnę, której nie było. Agresywny ZSRS morsko tkwi na Bałtyku w wąskim worku, którego brzegi obsadzone są przez wrogie mu państwa. Sytuacja jest zupełnie inna niż w czasie I w.ś. kiedy do Rosji należała i Finlandia i Rewel i Ryga. Nie ma co porównywać akwenów wymagających zaminowania. To samo, prawie, dotyczy roku roku 1940, ale nie 1939. W 1939 roku wystarczyłoby, w porozumieniu z sojusznikami, zaminować tor wodny pomiędzy Tallinem a Helsinkami. Forsowanie zapory przez Flotę Bałtycka powodowałoby natychmiastowy konflikt z Finlandią, Estonią i Łotwą. O wciąganiu tych państw nosem przez ZSRS może świadczyć I wojna zimowa, która ten nos rozkwasiła. Kluczem dla niepodległości pribałtyki była wolna Polska. Kiedy Polska zniknęła, zniknęła też pribałtyka.
Flota radziecka; lidery, pancerniki inne takie. Czegóż te wspaniałe okręty dokonały chociażby przeciwko Finlandii w ’39 i 40 roku? Otóż nie dokonały niczego. Być może pogłoski o niskiej jakości Bałtijskowo Fłota nie są wcale takie przesadzone. Pomijając ten aspekt i to, że nazwa ; lider jest typowo radziecką i nigdzie indziej nie używaną, okręty Floty Bałtyckiej całą pierwszą i drugą wojnę światową spędziły zamknięte w worku Zatoki Fińskiej, która jest niewielkim akwenem. Zamykali je oczywiście Niemcy ale i my mieliśmy taki zamiar. Podwodne okręty radzieckie zaczęły wychodzić na Bałtyk w czasie II wojny światowej dopiero wtedy kiedy Finlandia się z wojny wycofała. W 1945 roku lotnictwo radzieckie miało nad Bałtykiem miażdżącą przewagę niemniej jednak nie mogło poważnie zagrozić dwom milionom Niemców przez ten akwen ewakuowanych ze wschodu.
Flota radziecka, przy neutralności Niemiec (z którymi byliśmy zaprzyjaźnieni, podobnie jak teraz, do kwietnia 1939) nie miała żadnych szans by zająć nasze wybrzeże. W razie wojny z Polską zadaniem floty radzieckiej byłoby przerwanie dostaw materiałów wojennych płynących z Zachodu do Gdyni. Naszym zadaniem, dostawy te umożliwić. Nikt by nie czekał na radzieckie pancerniki koło Helu. Bałtyk jest morzem przeraźliwie płytkim, za wyjątkiem jego części zwanej Bałtykiem Centralnym, z głębiami Gdańską i Gotlandzką do czterystu metrów głębokości. Tam właśnie miały operować Orzeł i Sęp, dwa wysoce autonomiczne i bardzo silnie uzbrojone okręty podwodne. Nie w Zatoce Gdańskiej ani w Zatoce Fińskiej. Pisanie o tym ile można było z Błyskawicy zrobić czołgów jest bzdurą. Czołgi można kupić, tak jak w sierpniu ’39 kupiono cały statek nowoczesnych samolotów myśliwskich. Co z tego skoro ten statek nie miał dokąd płynąć. A nie miał bośmy w 1939 roku wdepnęli w g…. politycznie a nie dlatego żeśmy mieli za mało okrętów czy tam czołgów. Rozebrano nas po raz kolejny bo kilku światowych megalomanów miało nadzieję po swojemu na nowo urządzić obraz świata. W efekcie spalono kontynent, zginęło blisko sto milionów ludzi.
Z drugiej strony… co do wyborów politycznych to innych w 1939 roku nie było. Przegraliśmy w momencie kiedy sojusznicy zachodni nie chcieli wchodzić w wojnę ze Związkiem Radzieckim. Sytuacja po pakcie z 23 sierpnia zmieniła się radykalnie. Pokolenie zachodnich polityków powersalskich tak długo hołubiło w sobie wizję rosyjskiego sojusznika aż nas w Jałcie ostatecznie sprzedało. Początkiem tej transakcji było uparte trwanie wielkiej armii francuskiej w schronach inżyniera Maginota. Politycznie przegraliśmy znacznie wcześniej, wtedy kiedy nie udało się nam stworzyć silnego sojuszu Międzymorza, bo Litwa kowieńska, bo Ukraina, bo słaba Rumunia… można jeszcze długo i na osobną zupełnie notkę. Co do transportu uzbrojenia przez Niemcy w czasie wojny z Bolszewikami, tośmy to już przerabiali w 1920 i dlatego niezbędna nam była silna flota. Co do lotnictwa sowieckiego nad Zatoką Fińską, to po pierwsze, siedemdziesiąt lat temu ZSRS leżał w samej końcówce jej wąskiego worka z obu stron flankowanego państwami nam co najmniej neutralnymi, co dla ówczesnego lotnictwa miało znaczenie, dwa, że znaczenie lotnictwa nad morzem ujawniło się dopiero właśnie 01.09.’39 nad Zatoką Gdańską.
Co do wojny z ZSRS, mało brakowało. W 1940 roku we Francji sformowano dywizjon lotniczy majacy walczyć przeciwko Sowietom w Finlandii, sformowano też Brygadę Podhalańską, dokładnie do tego samego celu. Komandor Krawczyk, w imieniu KMW prowadził w Sztokholmie rozmowy na temat letniej kampanii 1940 roku i użycia internowanych ówcześnie podwodnych minowców do operacji w Zatoce Fińskiej. Nic z tego nie wyszło bo w marcu Finowie podpisali rozejm, w kwietniu Niemcy napadli na Danię i Norwegię, w maju na Francję a od czerwca ZSRS okupuje Estonię.
Interesująca sekwencja, nieprawdaż.
Grom i Błyskawica kosztowały polskiego podatnika po 14 milionów złotych polskich za jeden niszczyciel. Burza kosztowała 600 tyś. dolarów amerykańskich, czyli po siedem złotych dolar, cztery miliony dwieście tysięcy złotych. Razem 32 miliony złotych licząc okręty jako nowe. Za 32 mln. złotych można było kupić, każde z osobna; 160 samolotów myśliwskich PZL P11c, (typ przestarzały) lub taką samą ilość czołgów PZinż 7TP (bardzo nowoczesny) lub 64 samoloty bombowe Łoś, również bardzo nowoczesne.
Biorąc to wszystko do kupy i konstatując że, mimo wszystko, świat aż tak bardzo się nie zmienia, nie mamy wyboru, panie ministrze Błaszczak.