Kwiecień

Wiatr wschodni, trzy do czerech, duża posztormowa fala, słońce i przeraźliwy ziąb kilkustopniowy. Stoimy na kotwicy na wysokości Jastarni, po raz nie wiem już który w tym naszym szarpanym rejsie naukowym. Życie na statku normalnie jest przestawione do góry nogami. Chodzę do pracy na mostek o północy, kąpię się przed snem o czwartej nad ranem, wstaję na obiad. Po kilku dniach w morzu taki rozkład doby się normuje i staje codziennością. Funkcjonuje się regularnie i naturalnie. Każde wejście do portu system ten rozbija. Trzeba wstać na manewry po kilku godzinach snu. Wyjść z ciepłej koi, wystawić na wiatr, wciągnąć do płuc kilka sztachnięć papierosa. Wzrok niezbyt przytomny, oczy załzawione, każda
cząsteczka ciała, razem i z osobna, kurczy się z chłodu, który od stóp idzie w górę wprawiając ręce w drżenie a ciało w gęsią skórkę. Potem znowu do koi ale już ruch na statku, blacha pokładu dudni nad głową przechodzącymi ludźmi, słońce wpada przez niedomkniętą blindę bulaja, przewracam się z jednego boku na drugi, sen ulatuje i czas do następnej, niewyspanej wachty mija bez pożytku, nie wiadomo jak i kiedy. Ekipa naukowa pracuje tylko w dzień i tylko na punktach, punktów jest cztery czy pięć, po godzinę każdy, zatem pięć godzin jakiegoś ruchu na dobę a potem radosny czas na rejsie badawczym spędzany w rufowym salonie nad szklanką siarkowego wina czy drinków mieszanych ze statkową wodą sodową i cytryną garściami zabieraną z pentry, przygotowaną do nocnych herbatek na mostku czy w maszynowni.

Pięć razy kotwica znaczy pięć razy rzucić i pięć razy wyciągnąć. Aby kotwicę wyciągnąć trzeba budzić dodatkowego człowieka który klęcząc ba stalowych płytach komory kotwicznej łomem będzie układał zwoje mokrego, lśniącego błotem i czernią pozdzieranej farby łańcucha w ciasnej
komorze. Punkty po sto dwadzieścia metrów głębokości, czyli cały łańcuch w wodzie, dziewięć szekli, prawie trzysta metrów. Żywych, zdaje się, ogniw podobnych do cielska wielkiego węża dźganego co chwila stalowym łomem. Na pokładzie jaskrawe światło jupitera oświetla kawałek dziobu przy windzie, a dalej czarny, rozwiany zimnym wiatrem mrok bałtyckiej nocy.