Wachta

Pięć minut przed. Mesa oświetlona słabo przez sączącą się przez iluminatory mgielną poświatą ni to dnia ni nocy. Rozproszone i bezpunktowe światło wspomagane jedną świetlówką zapaloną teraz dla podkreślenia, że właśnie zbliża sie północ.    Pentra zawalona brudnymi naczyniami, woda w zlewie przelewa się w takt kołysań statku. Edek w mikrofalówce podgrzewa jakąś kiełbasę i pięć minut przed siedzi przy stole i zajada. Marian ze swoim niebieskim kubkiem na brudnym blacie herbacianego stolika zalewa wrzątkiem torebkę z herbatą. Przyłączam się stawiając swój kubek z krową obok jego niebieskiego. Z kabinki telewizyjnej dobiegają głosy jakiegoś filmu. Kucharz kończy seans i za chwilę pójdzie spać. Maran do GTRu, a my we dwu z Edkiem  na mostek.
Kończy się doba, dla nas to jeszcze cztery godziny odmierzane kolejnymi wpisami do dziennika o pełnej.
O drugiej Edek z talerzem piętrowych kanapek. Herbata w wielkich ilościach ze stoliczka na skrzynce elektrycznej. Czasem flauta, czasem fala. Dwa razy słońce w ciągu ostatnich pięćdziesięciu ośmiu dni. Szpicbergen obcięty w połowie kiedy mgła się podnosi. Czasem odległe słońce błądzące po szczytach góry, reszta nieba przykryta niskimi chmurami.
Szyby mostka zarośnięte solą. Schody do nieba i w dół po wachcie. Korytarz z gumowymi kłapciami kucharza ustawionymi przy ścianie. Wentylator tłoczący powietrze przez wpółuchylone, zablokowane zatrzaskiem drzwi za którymi ciemność.
Kojówka na dolnej kanapce, lampka nad biurkiem. W łazience mydło, puszka z pianką do golenia, cała zawartość saszetki ma swoje miejsce, na półeczce przed lustrem, zablokowane by nie pospadało pomiędzy kranem a stalowym szotem.
Za krótka zasłonka prysznica, ubranie na wieszaku. Czysta pościel, książka pożyczona od Starego.
Pstryk, i wyobraźnia. Niemalowany kawałek listewki przybity nad koją do odpukiwania.